Zaczynałam naukę jazdy w stajni X.
"Instruktorką" była 16-latka, nie dostałam kasku, koń był młody. Nazywał się Poryw...
W stajni śmierdziało. Nie było ogrodzonego maneżu, tylko lonżownik i nieogrodzona ujeżdżalnia.
Ponieważ jest tam park i mini zoo od tamtej pory bywałam tam nie raz. Zawsze zwracałam uwagę na brudne boksy i muła (osła? Osłomuła?) w mini zoo. Miał zapuszczone kopyta...
Byłam tam też wczoraj. Z aparatem, gotowa robić temu zaniedbaniu zdjęcia i opublikować je na blogu, na fb, wysyłać maile do Fundacji z prosbą o pomoc dla muła. Kopyta były po prostu makabryczne. Takie łódeczki...
Najpierw poszłam do stajni. W boksach czysta słoma, nie śmierdzi. Ogólnie jakoś lepiej. Ktoś mył konia. Patrzę...
Tarant. Plamki szare, zwłaszcza skupione na zadzie, łaciaty pysk i "ludzkie" oczy z białą obwódką. "Mamo, to jest Poryw" "Nie, to nie jest on" "Mamo, to musi być Poryw" no to mama mówi do tego co go mył, czy może to jest Poryw
"Tak to Poryw"
Boże, jakie szczęście! Oczywiście musiałam się do konia przytulić. Spotkanie po latach... Bałam się, ze on nie żyje, że poszedł na rzeź itp. A on został koniem zaprzęgowym (ładne kopyta, zadbany, ze stanowiska trafił do boksu...) !
Potem do mini zoo. Uroczy kucyk, który, gdy byłam tam ostatnio był mną przerażony (stał wtedy w stanowisku) teraz przykłusowywał do człowieka na wybiegu, gdzie był z drugim kucem :)
No i muł, zwany przeze mnie Karo. Kopyta są skrócone! Krzywo, ale jednak!
Dodam, że wszystko było jakieś bardziej zadbane, zrobili ujeżdżalnię...
Może zmiany pójdą dalej. Może sprawdzę tą stajnię pod katem jazdy... Może nawet spędzę jeszcze kiedyś trochę czasu z Porywem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz